czwartek, 19 lutego 2009

Czwartek - latamy ale nie latamy

Od rana ładna pogoda ale droga mokra po nocnym deszczu. Wstęp mają tylko auta 4x4. Ciągle grozi burzą, chmury budują się wcześnie.


Z powodu padającego po wschodniej stronie deszczu okno jest przesuwane kilka razy aż w końcu, nie wiem o której, dostajemy zadanie.



Mamy lecieć pod wiatr, do punktu oddalonego o 82km od startu na zachód. Cylinder 20km. Od tego miejsca jest open distance. Wszystko po to żeby trzymać nas jak najdalej od opadów po wschodniej stronie góry.





Niestety lecimy pod wiatr. To co uleci się do przodu tracimy dryfując w kominie.



Kilka minut po starcie łapie nas mega ulewa w powietrzu. Przelatuje to bez przygód ale niektórzy przyznają się do atrakcji na kompletnie przemoczonych glajtach. Deszcz jest okrutny. Z każdą minutą czuję, ze coraz bardziej przemakam. Najpierw dłonie , łokcie, potem strózka w kokonie leci po nogach. Nic nie widać. Wyłączam radio i zapasowego GPSa. Na Garminie i tak nic nie widać.

W końcu słońce. Wszystko mokre. Aparat nie chce działać. Ale lecimy dalej. Znaczy właściwie nie lecimy bo przez godzinę udało się ulecieć może z 10km jakimiś trawersami trochę po i trochę w poprzek wiatru.

Przed nami następny deszcz. Ominąć go będzie trudno więc chłopaki decydują się olać kierunek i lecą nad jezioro. Tam lądują, ja ląduje na drodze kilka km wcześniej.




Później latamy rekreacyjnie. Zdjęcia, zabawa w powietrzu. Wygląda, że jutro będzie ok.



****************************************************


Pachnie obiadem...