niedziela, 22 lutego 2009

Niedziela - spadamy

Akurat mamy przerwę w Bangkoku. A zeby nam się fajniej wyjezdzało warun az trzeszczał. Cóz...

Kacprowy wór wjezdza do samolotu w Tamworth:




Sydney City - po lewej stronie opera:



Taxi między terminalami. Nasz taksówkarz - Hindus z brodą a'la ZZ TOP i w turbanie jakoś zapomniał włączyć licznika przez co naraził skarb państwa na straty bo przytulił 15 dolców wprost do kieszeni



Za jakieś 16 godzin będziemy w domu.

piątek, 20 lutego 2009

Sobota - ostatnia konkurencja i od rana blacha

To chyba taki 'dżołk' na pożegnanie - jest 9.23 i jak na razie nie ma ani jednej chmury na niebie...

******************************

miał być 'dżołk" a wyszedł z tego dzień polski na XCO.

Na początku było dość stabilnie ale jakieś 12-15km na N od nas były już chmury. Nie było łatwo się do nich dostać ale ci co powinni dostali się.

Barraba:

powrót:
po rozdaniu nagród:
Całe zawody zakończyły się jedną wazną konkurencją:

Piewrwsza strona wyników:

Faron - 194km - 1 miejsce overall
Mali - 114km - 4 miejsce overall, 2 serial, 1 sport
Kacper - Bingarra ok 100km, 12 miejsce overall
Heniu - Bingarra i prawie powrót - 76km - 16 miejsce overall
Ja - Barraba i na zachód - 62km 19 miejsce overall, 6 czy 7 serial

Podsumowanie

Nie polataliśmy. Trudno. Za to mamy pełno nowych znajomości - bo co robić gdy nie ma latania? Lokalna społeczność wspierała nas z całych sił wznosząc modły o pogodę do wszelkich bóstw, nawet farmerzy nie szczędzili krów...

Prawda jest taka, ze gorzej z pogodą juz być nie mogło. 2 tygodnie deszczu po 7 tygodniach suszy z 40st upałami. Czy wpadniemy tu za rok - się zobaczy. Ja bym chciał.
W sierpniu Bułgaria.

Piątek - miało byc tak pięknie...

...a wyszło jak zwykle

Wjechaliśmy na góre i zrobił się deszcz. Chyba największa komórka burzowa w okolicy stanęła właśnie nad nami. Padało i padało i padało. Ok 16 wjechaliśmy ponownie na górę -poszła konkurencja: lądowanie na punkt :-) kto trafi w 'krzyzyk' dostaje piwo a kto nie - też.

czwartek, 19 lutego 2009

Czwartek - latamy ale nie latamy

Od rana ładna pogoda ale droga mokra po nocnym deszczu. Wstęp mają tylko auta 4x4. Ciągle grozi burzą, chmury budują się wcześnie.


Z powodu padającego po wschodniej stronie deszczu okno jest przesuwane kilka razy aż w końcu, nie wiem o której, dostajemy zadanie.



Mamy lecieć pod wiatr, do punktu oddalonego o 82km od startu na zachód. Cylinder 20km. Od tego miejsca jest open distance. Wszystko po to żeby trzymać nas jak najdalej od opadów po wschodniej stronie góry.





Niestety lecimy pod wiatr. To co uleci się do przodu tracimy dryfując w kominie.



Kilka minut po starcie łapie nas mega ulewa w powietrzu. Przelatuje to bez przygód ale niektórzy przyznają się do atrakcji na kompletnie przemoczonych glajtach. Deszcz jest okrutny. Z każdą minutą czuję, ze coraz bardziej przemakam. Najpierw dłonie , łokcie, potem strózka w kokonie leci po nogach. Nic nie widać. Wyłączam radio i zapasowego GPSa. Na Garminie i tak nic nie widać.

W końcu słońce. Wszystko mokre. Aparat nie chce działać. Ale lecimy dalej. Znaczy właściwie nie lecimy bo przez godzinę udało się ulecieć może z 10km jakimiś trawersami trochę po i trochę w poprzek wiatru.

Przed nami następny deszcz. Ominąć go będzie trudno więc chłopaki decydują się olać kierunek i lecą nad jezioro. Tam lądują, ja ląduje na drodze kilka km wcześniej.




Później latamy rekreacyjnie. Zdjęcia, zabawa w powietrzu. Wygląda, że jutro będzie ok.



****************************************************


Pachnie obiadem...

środa, 18 lutego 2009

Środa - task ściema i wielka ulewa

Od rana budują się duże Cu z tendencją do Cb. Nie wygląda to jednak źle ponieważ w pewnym momencie chmury jakby tracą energię i rozpadają się.

Ok 11 ruszamy na start, ciągle jest 50% szans na konkurencję. Chodzą słuchy, ze ma być normalny task po punktach zwrotnych z powodu zagrozenia burzami.
Na starcie jest ekipa Disovery Channel
i wydaję się, ze Godfrey knuje jak podporządkować wszystko produkcji filmowej tak aby duzo glajtów pozwolło na ciekawe ujęcia.
W końcu ogłoszony zostaje task po punktach zwrotnych, który i tak nie ma szans na zaliczenie bo nad pierwszy PZ w Manilli już zblizają się czarne chmury. Straciliśmy dobrą godzinę na górze. Mozna było rozłozyć konkurencję na zachód i godzinę wcześniej (działało) - tam było ok.
Po drugim starcie widzę, ze PZ nad Manillą nie ma sensu więc lecę na północ. Tam wygląda znośnie. Chrzanie konkurencję, lecę po swojemu. Z resztą za pięc i tak minut otrzymujemy informację o zatrzymaniu konkurencji. Kacper decyduje się lecieć ze mną ale nie udaje mu się dokręcić słabych i poszarpanych niby-kominów. Chmury wodniczki. Udaje mi zabrać ale dookoła coraz więcewj chmur, kolumny deszczu pojawiają się jedna po drugiej, zaczyna za mocno ciągnąć. Ląduję.
Uszedłem 200m - ulewa. Nie mam na sobie ani jednej suchej rzeczy. Kangury uciekają spod nóg jak koniki polne. 2,5 km spacerek w deszczu.
Wieczorem kolejne oberwanie chmury. Uprząż, glajt, zapas, buty - wszystko mokre bo w cholernej szopie Godfreya nie ma drzwi i zanim mi to wyschło zostało zmoczone przez kolejny deszcz.
Dziś ładnie. Chyba latamy ale droga na gorę jest raczej w opłakanym stanie po wczorajszej ulewie. O której godzinie wjedziemy na start?

wtorek, 17 lutego 2009

Milion gwiazd

Po raz pierwszy odkąd tu jesteśmy możemy podziwiać gwieździste niebo. Żaba działa. Trzymajcie kciuki, żeby jutro żaba też działała

;-)

Odwiedziny żaby

Dziś odwiedziła nas żaba.

Podobnie jak aborygeńska koza - gdy się pojawi wróży latanie. Tak było i tym razem. Wkrótce po tym jak nam się ukazała pojechaliśmy na górę (task oczywiście odwołany) po to by wykonać długiego zlota w silnym wietrze.